czyć księcia de la Tour-Vandieu i przekonać się, czy to ten sam człowiek z mostu de Neuilly?
— A jeżeli to nie on?
— Znajdziemy pozór do odszukania innych książąt kolejno.
— Masz słuszność, idźmy na ulicę św. Dominika. Ale gdy zażądamy widzieć się z synem, to nie zobaczymy ojca?
— Moja w tem rzecz... Zobaczymy go, będąc raz w jego domu.
W pół godziny później Ireneusz dzwonił do pałacowej bramy. Drzwi otworzono, i obaj weszli w podwórze.
— Potrzebujemy, rzekł, zobaczyć się z księciem de la Tour-Vandieu.
— A z którym, bo jest ich dwóch?
Moulin zawachał się, wspomniawszy że od jego odpowiedzi zależy może powodzenie całej sprawy.
— Ze starszym księciem, odpowiedział, sądząc że jeśli zobaczy się z Jerzym, będzie mógł łatwo wytłumaczyć swoją pomyłkę.
— Niema księcia w domu, rzekł odźwierny.
— A o której godzinie powróci?
— Niepowróci wcale. Wyjechał za granicę przed kilkoma miesiącami, i niewiadomo kiedy przyjedzie do Paryża!
— Wyjechał? rzekł Moulin mocno zdziwiony. A syn jego?
— To rzecz inna... Pan Henryk jest w sądzie, gdzie broni sprawy... Jeżeli pan masz jaki interes do niego, można się z nim widzieć codziennie przed dziesiątą rano.
— Dziękuję za objaśnienie. Przyjdziemy tu kiedy. I mocno zmartwiony wyszedł z pałacu wraz z Czwartkiem.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/563
Ta strona została skorygowana.