Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/564

Ta strona została przepisana.
XXIX.

— Nie wiedzie się nam stanowczo! rzekł do towarzysza, skoro drzwi zamknął za niemi.
— Tak! wszystko się przeciw nam obraca, mruknął Jan.
— Jedyną teraz nadzieją pozostała nam pani Dick-Thorn, mówił dalej Ireneusz. Gdyby się nam i z tej strony nie udało, interesa nasze wtedy, zachwianemi na dobre by zostały.
— Trzeba się nam raz przekonać, czy się nie pomyliłem; rzekł Czwartek.
— Lecz to daleko, a jest już późno.
— Pusta dorożka przejeżdżała w tej chwili. Ireneusz kazał przystanąć woźnicy, i wsiedli w nią oba.
— Na Berlińską ulicę! zawołał Jan Czwartek.
— Który numer?
— Stań na rogu ulicy, od strony Clichy.
Skoro przystanął woźnica w oznaczonym miejscu, wysiedli oboje na wprost pałacyku w którym zamieszkiwała pani Dick-Thorn.
— To dom prywatny, szepnął Ireneusz, trudno nam będzie dostać się do wnętrza.
— Głupstwo! Trzeba nam tylko zadzwonić i powiedzieć, że chcemy widzieć się z panią.
Moulin uśmiechnął się.
— I myślisz, odrzekł, że nas tak zaraz wpuszczą do niej, nie pytając o nazwiska, ani o interes jaki nas do niej sprowadza?
— A nie wąchałeś się wejść w tenże sam sposób do księcia de la Tour-Vandieu, który jest przecie większym panem, aniżeli ta angielka?