Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/565

Ta strona została przepisana.

— Tam była całkiem rzecz inna. Chciej to zrozumieć, mieliśmy jakiś pozór przynajmniej. Znalazłszy się w obec ojca, dość nam było powiedzieć, żeśmy się pomylili, szukając syna, który jako adwokat, przyjmuje ludzi z niższych warstw społeczeństwa. Tu zaś niesłużyło by nam prawo żadnego tłumaczenia się. A choćby nawet, co mało prawdopodobne przyjęła nas pani Dick-Thorn, niemoglibyśmy przecież wręcz jej powiedzieć: „Jesteś wspólniczką morderstwa dokonanego na moście de Neuilly, przed dwudziestoma laty.“ Bo do czegóż by nas to doprowadziło?
— Jeżeli to rzeczywiście jest ona, zobaczylibyśmy jej pomięszanie.
— Chociażby nawet nie była to ona, zmieszałoby ją także oskarżenie, ale uspokoiwszy się zaraz, kazałaby nas odstawić na policję. I cóż byśmy natenczas poczęli?
— Niepoważyłaby się oddawać nas policyi, jeżeli to rzeczywiście jest ona!... wykrzyknął Jan Czwartek!
— Przypuśćmy żeby nie śmiała, chociaż taka kobieta jak ją opisałeś, do wszyskiego jest zdolną. Lecz gdyby złudziło cię podobieństwo rysów twarzy, co jest możliwe, wziętoby nas za złodziejów urządzających napad i nasza sprawa żleby skończyć się mogła.
Jan Czwartek rozumiejąc słuszność dowodzenia mechanika, podrapał się w głowę, jak to było jego zwyczajem, ilekroć znalazł się w kłopocie.
— Dobrze mówisz!... do miljon djabłów! zawołał po chwili. Co tu więc robić?
— Toż samo pytanie i ja sobie zadaję, nie znajdując na nie odpowiedzi. Trzeba nam szukać sposobu zbliżenia się do tej kobiety, i wydarcia jej tajemnicy podstępem.
— A gdybyśmy weszli oknom w nocy do jej mieszkania?
Moulin wzruszył ramionami.
— Najgorszy sposób ze wszystkich!... zawołał. Powo-