Ireneusz niedopytując się o więcej, zapłacił za absynt i wyszedł z towarzyszem.
Uszedłszy kilka kroków, zatrzymał się nagle.
— Co się stało? zapytał Czwartek.
— Powiedź mi, czy posiadasz zręczność i wprawę? odrzekł mechanik.
— Do czarta! przecież to moje rzemiosło. Dla czego pytasz mnie o to?
— Czy mógłbyś spotkawszy koguś na ulicy, wyciągnąć mu z kieszeni pugilares tak, żeby nie poczuł i nie domyślił się, że jest okradzionym?
— Kradziesz kieszonkowa!... Nic łatwiejszego. Przeciesz to moja specjalność... Radbym zobaczyć takiego, coby był zręczniejszym odemnie w tym razie. Masz na widoku jaki pugilares?
— Mam.
— A czyj?
— Tego kamerdynera, z którym rozmawialiśmy przed chwilą.
— Zapewne nadziany banknotami?
— Czemś lepszem po nad pieniądze, bo siedzą w nim papiery i świadectwa tego panicza.
— Cóż z niemi chcesz zrobić?
— Później ci opowiem. Teraz niemamy czasu na rozwowę. Działać potrzeba. Muszę mieć dowody i świadectwa tego pana Laurent.
— Niech tylko wyjdzie ze sklepu, a będziesz je miał.
— Popisz się dobrze; ja zaś tymczasem idę w inną stronę.
— Gdzież się spotkamy?
— U ojca Loupiat, przy Akacjowej ulicy.
— O której godzinie?
— Niewiem tego. Kto przyjdzie pierwszy, niechaj zaczeka na drugiego.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/568
Ta strona została skorygowana.