Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— I dobrze pan zrobisz!.. wymruknął Ireneusz przekonany, że jego poszukiwania nic wspólnego mieć nie mogły z poszukiwaniem nieznajomego.
Wiemy iż mylił się tylko w połowie, i że ponury, tajemniczy węzeł łączył Klaudję Varni z wdową po skazańcu.
— A zatem żegnam panów!.. Do widzenia!.. rzekł ów, żegnam panów!... Do widzenia!.. rzekł ów wytrawny złodziej powstając. Pan wyglądasz na uczciwego chłopca, panie mechaniku. Skoro mi wypadnie tędy przechodzić, radbym spotkać się z nim ażeby tu wypić znów razem kieliszek wina, a skoro tylko otrzymam tę spodziewaną sukcesję, zafunduję panu śniadanie, no!.. co się zowie!
Północ minęła.
Jan-Czwartek zapłaciwszy rachunek, wyszedł w stronę Amsterdamskiej ulicy, i wkrótce przybył na Berlińską.
Dzielnica ta w czasach, gdy rozpoczynamy nasze opowiadanie, nie była taką, jaką ją dzisiaj widzimy.
Kilka domów zaledwie wznosiło się tu w znacznej od siebie odległości, pooddzielane pustemi placami z drewnianem ogrodzeniem.
Pod rogatkami rabusie, łotry bez dachu nad głową, otwierali sobie tu przejście, wyjmując deski z ogrodzenia i wstawiając je napowrót. W ten sposób urządzali sobie noclegi na placach opustoszałych.
Pałacyk wynajęty przez panią Dick-Thorn znajdował się pomiędzy dwoma takiemi placami, na których leżały kupy kamieni, przeznaczonych do przyszłych budowli.
Podobne ogrodzenie znajdowało się w tym pałacyku, oddzielonego od podwórza tylko małym murem zaledwie na dziewięć stóp wysokim.
Jan-Czwartek zapamiętał numer podany mu przez Szpagata. Zatrzymawszy się naprzeciw rozpatrywał front budowli.
Wszystkie okna były szczelnie zamknięte. Żadne światełko nie połyskiwało z poza spuszczonych rolet.