Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/570

Ta strona została przepisana.

ulicę i wszedł na dworzec kolei świętego Łazarza, co zaniepokoiło starego złodzieja.
— Jeżeli wsiądzie do wagonu, wyszepnął natenczas jestem zgubiony!... Trzeba było lepiej zaryzykować i ściągnąć papiery odrazu.
Mimo to, wszedł z nim na dworzec. Jednym rzutem oka przejrzał okienka przy kasach, przy których tłoczyła się publiczność. Dostrzegł Laurenta dobywającego pieniądze przy kasie w której sprzedawano bilety na linję wiodącą do Enguien i rzekł sobie:
— To dobrze! Pójdzie do sali oczekiwać na pociąg. Urządzę się tak, aby się z nim spotkać na schodach.
Przebiegł szybko stopnie prowadzące do sal pierwszego piętra, i na zakręcie zatrzymał się, spojrzawszy po za siebie.
Zobaczył Laurenta idącego z biletem w ręku, który rozdzielał na dwie połowy, tam i z powrotem. Kamerdyner szedł z pochyloną głową.
Jan Czwartek puścił się na dół, udając spieszno biegnącego człowieka.
Dwa stopnie zaledwie oddzielały go od kamerdynera, gdy nagle potknął się, a straciwszy równowagę, omal nie stoczył się na dół, gdyby się był nie czepił Laurenta, który machinalnie nachylił się i wyciągnął ręce aby go ratować.
— Przepraszam po tysiąc krotnie!... wyjęknął Czwartek. Oddałeś mi pan wielką przysługę. Ale czym pana niepotrącił przypadkiem?
Rozległ się głos dzwonka. Laurent spiesząc się niesłychanie, odpowiedział gestem przecząco, rzucił się na schody i zniknął.
Jan Czwartek tryumfował, miał pugilares, który wsunął pomiędzy kamizelkę a koszulę, poczem wymknął się spieszno z kolejnego dworca.
Niechcąc przechodzić powtórnie Amsterdamską ulicą,