Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/571

Ta strona została przepisana.

zawrócił na Rzymską, i wkrótce zatrzymał się przed znaną nam knajpą pod „Srebrnym Krukiem“ przy Akacjowej ulicy.
W tej porze gości nie było tam prawie.
— Pan Ireneusz Moulin nie przyszedł jeszcze? zapytał ojca Loupiut’a.
— Niema go! odrzekł tenże. Czy się umówił z panem, że tu będzie?
— Tak; będę na niego tu oczekiwał.
— Rad jestem temu, bo niewidziałem poczciwego Ireneusza od dnia jego uwolnienia. Byłem w siódmym Wydziale sądu, powołany przezeń na świadka. A pan nie byłeś tam dnia tego?
— I ja tam byłem, ale w innym Wydziale.
— Ho! ho! mómił dalej Loupiut, jego adwokat, to mądry człowiek, świetnie go bronił natenczas. Aż miło było słuchać przemowy tego młodzieńca...
— Tak; dobrze broni, ale gdy kogo prześladuje nieszczęście. to i jeszcze nie zawsze uda się obronić klijenta.
— Powiedz mi pan proszę, kto jesteś? zaczął gospodarz zakładu, przyglądając się z uwagą Czwartkowi, ponieważ zdaje mi się, że zkądsiś znam pana. Widziałem pana kiedyś, nieprawdaż?
— Tak; tego wieczora gdy nastąpiło tu aresztowanie. Wypiliśmy wtedy butelkę białego wina tu u pana z mechanikiem.
— He! he!... przypominam sobie. Pracujesz pan w składzie żelaznych wyrobów?
— Tak jest; przy ulicy świętego Antoniego.
— Miałeś pan wtedy otrzymać jakąś sukcesję?
— Spodziewałem się tego.
— I jakże, odebrałeś ją już?
— Nic dotąd nie otrzymałem. Oczekuję ciągle, ale jestem spokojny. Lada dzień spadek odbiorę.
Nadejście kilku nowych gości, przerwało rozmowę.