Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/572

Ta strona została przepisana.

Loupiat zmuszony będąc zająć się niemi, odszedł, pozostawiwszy Jana niezadowolnionego że Moulin dotąd nie nadchodzi.
Rzezimieszek skracał sobie czas o ile mógł najlepiej popijając piwo, paląc fajkę i czytając Sądową Gazetę. Co chwila jednak podnosił głowę i spoglądał ku drzwiom.
Dwie godziny tak upłynęły, gdy drzwi otwarły się może po raz dwudziesty. Jan spojrzał i obojętnie zwrócił wzrok na trzymaną w ręku Gazetę.
Mężczyzna który wszedł w progi zakładu Loupiata, zdawał się być rzeczywiście tu, jak gdyby nie na właściwym dla siebie miejscu.
— Miał na sobie nowo zrobiony strój balowy. Frak czarny dobrze skrojony, czarną kamizelkę z pod której jaśniała koszula olśniewającej białości. Biały krawat, mistrzowską ręką zawiązany. Czarne spodnie spadały na nowiuteńkie lakierki.
Ów strojny elegant, miał na głowie wysoki jedwabny cylinder, długie faworyty okalały twarz wygoloną zupełnie. Na lewym ręku trzymał lekkie palto.
Zbliżywszy się do Jana, zasiadł z uśmiechem przy tymże samym stoliku.
Stary rzezimieszek wpatrując się weń zdziwieniem, nagle wykrzyknął:
— To ty?... do pioruna!... Nigdy bym cię nie poznał!
— A co? zmieniłem się... nieprawdaż? zawołał, śmiejąc się Moulin, gdyż to był on w rzeczy samej.
— Tak trudno cię poznać, że przeszedł bym dziesięć razy koło ciebie nie wiedząc że to ty jesteś! Wyglądasz tak jak jaki pan młody.
— Albo marszałek dwom.
— Jak marszałek dworu wielkiego pana! Możesz mi wierzyć, że ten oto Laurent, ani umywa się do ciebie.