Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/574

Ta strona została przepisana.

— Bądź spokojny! Jeżeli wszystko pójdzie jak się spodziewam, to sprawię ci wstęp uroczysty.
— Ach! co ty mówisz? — No! no!... nie łapmy ryb przed niewodem. Pomówimy o tem, jak będę marszałkiem dworu u pani Dick-Thorn. I Moulin zaczął na nowo przeglądać pugilares.
— Czego tam szukasz? zapytał Jan.
— Adresu tego Laurenta. Otóż jest list adresowany do niego do Vincennes.
— Do czegóż ci potrzebny ten adres?
— Bo muszę do niego napisać.
— O czem?
— Trzeba, mu to odesłać, odrzekł Ireneusz, wyciągając pieniądze z bocznej przegródki pugilaresu.
— Sto franków! wykrzyknął złodziej z zaiskrzonymi chciwością oczyma. Odesłać sto franków, to głupstwo prawdziwe! Podzielemy się po połowie.
Moulin wzruszył ramionami.
— O! ty głowo bez mózgu! odrzekł. Czyż niepojmujesz, że zaraz jutro Laurent ogłosiłby w dziennikach o zgubie pugilaresu zawierającego sto franków i papiery, a ztąd oskarżono by mnie o kradzież, gdybym przywłaszczył to, co się w nim znajduje. Trzeba być przezornym. Odeślę pieniądze Laurentowi i napiszę, że papiery i świadectwa znajdzie złożone u właściciela sklepu, w którym go widzieliśmy.
— Tam je odeślesz?
— Sam je odniosę, po zrobieniu z nich wpierw użytku, ma się rozumieć.
Jan pełen zachwytu, poklepał po ramieniu Ireneusza wołając:
— Ach! jak ty jesteś przebiegłym i zręcznym! Ktoby się tego po tobie spodziewał?
— To jeszcze fraszka. Zobaczysz wkrótce coś więcej. Tymczasem idę pożegnać się z Loupiatem i w drogę!