Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/579

Ta strona została przepisana.

wę miała opartą na ręku. Jej wielkie błękitne oczy, miały wyraz przejmująco smutny. Bujne sploty jedwabistych blond włosów otaczając jej twarz, nadawały szczególny sympatyczny wyraz jej całej postaci.
Edmund zdumiony tem poetycznem zjawiskiem jakiego ujrzeć się niespodziewał, podszedł do łóżka chorej.
Spostrzegłszy go Estera, uniosła głowę i utkwiła weń szkliste niepewne spojrzenie. Doktór ujął jej rękę i przekonał się, że ma ciało chłodne, puls regularny, spokojny.
— Czy pani cierpisz? zapytał.
Chora nic nie odpowiedziała.
Młody doktór przyłożył rękę do jej czoła.
— Temperatura normalna, rzekł, nic nadzwyczajnego.
A wziąwszy stojące w pobliżu krzesło:
— Czy mnie pani niesłyszysz, czy niechcesz do mnie mówić? zapytał, siadając. Takież same milczenie.
— Może ona jest niemą, panie doktorze? ozwał się polsługacz.
— Zkąd ci przyszło to na myśl?
— Bo od chwili swojego tu przybycia, nie wymówiła jeszcze ani słowa.
— To niczego nie dowodzi.
— Lubisz pani kwiaty? zaczął na nowo Edmund, zwracając się do chorej.
Estera spojrzała na mówiącego, i w jej lazurowych źrenicach zajaśniał odblask życia.
Młody doktor powtórzył zapytanie.
Usta obłąkanej poruszyły się zlekka i szept z nich wybiegł niewyraźny.
— Kwiaty... kwiaty... Jakież to piękne kwiaty!...
— Lubisz je pani?
Estera popadła na nowo w milczenie.