— Widocznie, mruknął — iż wewnątrz ciemno być musi jak w piecu, ale nie można temu dowierzać. W niektórych mieszkaniach znajdują się wewnątrz okiennice, lub bardzo grube podwójne firanki, i światło którego na razie nie widać, może sobie błyszczeć jaknajlepiej. Miejmy się na baczności. Trzeba obejrzeć tylną część budynku, w jaki jednak sposób? Nie radbym przechodzić wierzchem przez ogrodzenie i ryzykować swej skóry...
— Tu zapaliwszy fajkę, szedł zwolna wzdłuż palisady, próbując rozdzielić pospajane deski w nadziei iż może która wbita w ziemię mniej silnie, da się wyrwać pod naciskiem ręki.
Daremnemi były jego usiłowania. Ogrodzenie silnie się trzymało.
Łotr zwrócił się w ulicę nowoprzebitą, a okrążającą plac pusty, po za pałacykiem.
Tam pogrążone było wszystko w ciemności i milczeniu. Nie było tu zupełnie domów, ani latarń, ni trotuarów. Błoto jedynie, oślizgłe i głębokie wklęsłości, powyżłabiane ciężkiemi wozami, zalegało ulice.
Na prawo i lewo składy drzewa.
— Tu mogę być zupełnie spokojnym, — mówił sobie, — patrole nie krążą w tej okolicy. Jeżeli nie znajdę otworu w deskach mogę bez obawy przejść wierzchem ogrodzenie. I szedł dalej.
Nagłe zatrzymał się. Za ogrodzeniem napotkał mur.
— Niema co szukać, — wymruknął, nie znajdę już przejścia, trzeba zaporę przesadzić.
To mówiąc zgasił fajkę, schował ją w kieszeń i przy pomocy pięści, z zadziwiającą siłą i zręcznością gimnastyczną przeskoczył ogrodzenie i znalazł się po drugiej stronie tegoż, na pustym placu, zarośniętym trawą.
Rozpoznał położenie miejscowości. Stał na wprost tylnej części pałacyku, zamieszkiwanego przez panią Dick-Thorn.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/58
Ta strona została skorygowana.