Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/582

Ta strona została przepisana.

— Muzyka!... śpiew aniołów... teatr jaśniejący tysiącem świateł!... W teatrze ujrzałam go raz pierwszy... Ileż zachwytu!... jakie melodje!... Potem noc posępna po blasku... Po radości boleść!... Żałoba po dniach miłości!... Brunoy!... ach! Brunoy.... tam go zabili!... Patrz... patrz... to mój pogrzeb przechodzi... I wyciągniętą ręką wskazywała coś widocznego dla niej jedynie.
Doktór śledził jej poruszenia z wielką uwagą i zaciekawieniem.
Nagle obłąkana opuściła rękę na łóżko, ogień który jaśniał w jej spojrzeniu zagasł, uśmiech pojawił się na ustach i zaczęła nucić tkliwym głosem arję z opery „Niema z Portici.“
Gdy skończyła, dwie łzy spłynęły po długich jej rzęsach ocieniających laurowe oczy, i potoczyły się po jej policzkach. Edmund dojrzał te łzy, i wyraz radości zajaśniał na jego twarzy.
— Płacze... wyszepnął, a więc będzie ją można uleczyć!...
— Doktorze... zapytał student, sądzisz więc, że ta kobieta uleczalną być może?
— Niemogę tego obecnie stanowczo powiedzieć, ale zobaczymy później. Chciej pan napisać wskazówki postępowania z chorą, jakie ci podyktuję.
I podyktowawszy mu to szczegółowo, wyszedł, rzuciwszy pożegnalne spojrzenie na Esterę, której piękne oblicze nosiło piętno głębokiego smutku.
— Morel! — rzekł wychodząc ze studentem do jednego z posługaczów wyłącznie przeznaczonego do obsługi odosobnionych; polecam ci tę nową chorą. Obchódź się z nią o ile można najłagodniej.
— Niech pan będzie spokojny, nieobchodzimy się nigdy surowo z obłąkanemi.