Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/589

Ta strona została przepisana.

chorą tak, żeby tego niewidziała jakim ci to wczoraj rozkazał?
— Tak, panie doktorze.
— Nie zauważyłeś nic szczególnego?
— Nic, zupełnie.
— Żadnego widocznego ataku?
— Nie było żadnego ataku. Biedna istota, najłagodniejsza w świecie jakie kiedykolwiek widziałem. Wstała i ubrała się sama, jak zdrowa osoba. Przepędziła potem znaczną część dnia w oknie; wyglądając na ogród.
— Czy mówiła co głośno?
— Nic panie doktorze, śpiewała tylko od czasu do czasu, toż samo co przy panu.
— Melodję z Niemej z Portici?
— Niewiem, czy to z Niemej, ale wiem że to samo.
— A wieczorem była niespokojną?
— Bynajmniej. Po wypiciu przepisanego napoju, zdawała się być obezwładnioną.
— Nie miała żadnej gorączki?
— Nie, panie.
Tu posługacz otworzył drzwi celi.
Estera już wstała i ubrana była w suknie szpitalne. Siedziała przy otwartem oknie z głową opartą o kraty.
Nie poruszyła się wcale na odgłos otwierających się drzwi i kroków wchodzących osób.
Edmund zbliżył się do niej i położył lekko rękę na jej ramieniu, mówiąc z cicha to jedno słowo: „Brunoy.“
Obłąkana zerwawszy się gwałtownie, stanęła przed doktorem, który utkwił w jej oczach swoje spojrzenie.
— Brunoy!... powtórzyła z przerażeniem i groźbą. Brunoy... tam ja umarłam i on umarł.
— Byłem tego pewny, pomyślał młody lekarz; a więc to z Brunoy skutkiem jakiego strasznego zdarzenia zaczęło się obłąkanie.