Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/590

Ta strona została przepisana.

Estera, której usta poruszały się jeszcze nie wydając żadnego dźwięku, osunęła się na krzesło. Jej długie jasne włosy spadały na ramiona.
Loriot wsunął rękę pod ten płaszcz złocisty i zaczął szukać na czaszczce wypukłości i zaklęśnień, jakie dla frenologów bywają źródłem nieocenionych okryć.
Obłakana zdawała się nic nie czuć.
Młody doktór drgnął nagle. Odnalazł na skórze bliznę w tem miejscu, gdzie na czaszczce uczuł nacięcie.
— Co to jest? wyszepnął.
Chcąc rozwiązać tę zagadkę, rozsunął włosy ostrożnie, i odsłonił rzeczoną bliznę długą na siedem centymetrów, odznaczającą się wyraźnie na białej skórze głowy. Na końcu tej blizny widać było nabrzmienie wielkości sztuki dziesięcio groszowej.
Loriot przez kilka minut przyglądał się z uwagą tej bliźnie, i nienaturalnemu obrzmieniu. Posuwał palcem po tej bliźnie i nacisnął ją mocno.
Nieruchomość Estery wskazywała, że to dotknięcie nie sprawiało jej żadnej boleści.
— To jednak jest powodem obłąkania, odgaduję, a nawet jestem pewny, mówił do siebie Edmund. Posunął palcem zlekka po guzie zakończającym tę bliznę.
Takaż sama nieczułość ze strony obłąkanej.
Po chwili nacisnął mocno.
Esterę przebiegł dreszcz nagły, zerwała się z przeraźliwym krzykiem. Spojrzenie jej błędnem się stało. Podniósłszy w górę ręce, załamała je nad głową, jak gdyby doświadczając bolesnego wstrząśnienia mózgu. Trwało to dwie lub trzy minuty, poczem uspokoiła się wracając do zwykłej nieruchomości.
Młody doktor z zajęciem łatwem do zrozumienia, śledził wszystkie poruszenia chorej.
Jej twarz się rozjaśniła.