Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/592

Ta strona została przepisana.

mnie pogodzie się jest trudno. Chciałbym zjeść z tobą, śniadanie.
— Z największą przyjemnością ofiaruję ci takowe.
I dwaj przyjaciele trzymając się pod ręce, weszli na wschody.
Edmund wprowadził Henryka do swego gabinetu i pozostawił go na chwilę, aby dać rozporządzenie służącej, poczęta powrócił do gościa.
— Jakże? czy jesteś zadowolony ze swojej nowej posady? zapytał przybrany syn Jerzego.
— Nie można być bardziej zadowolonym; odparł Edmund. Pomoże mi to wiele do studjów niezbędnych do celu jaki sobie obrałem.
— Jakiż to cel?
— Wyrobić sobie sławę w tej specjalności i mieć kiedyś dom własny dla chorych umysłowo.
— Zdaje się, że nietrudno ten cel osiągnąć?...
— Zapewne, odrzekł Loriot z uśmiechem, lecz tylko w takim razie, jeżeli się ma kapitał na kupno i urządzenie podobnego Zakładu.
— To rzecz najmniejsza! zawołał Henryk.
— Mnie się zaś zdaje, że to rzecz wielkiej wagi.
— Czyż niemasz przyjaciół którzy by byli szczęśliwemi mogąc ci przyjść, z pomocą, gdybyś im uczynił ten zaszczyt zażądawszy od nich tego?
— O! wiem dobrze, iż na ciebie mogę rachować i nie zawachałbym się prosząc cię o pomoc, nawet o pomoc pieniężną. Lecz mam nadzieję, że za lat kilka z własnych oszczędności zbiorę potrzebną sumę i będę mógł urzeczywistnić moje marzenia, bez uciekania się do twojej kieszeni.
— Za lat kilka? dla czego czekać tak długo?
— Bo to jest konieczne. Dyrektor Zakładu w tak młodym jak ja wieku, nie wzbudzałby potrzebnego zaufania.
— Może po części masz rację, ależ człowiek żonaty