Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/594

Ta strona została przepisana.

płaciła mi równą miłością, a to było kłamstwem!... bo ona... ona mnie zdradzała!...
— Jestżeś tego pewnym? zapytał Henryk.
— Zdradzała mnie!... zdradzała!... wołał dalej Edmund, zdradzała nikczemnie... niemiłosiernie. To niegodne... szkaradne!... Opuściła umierającą matkę, aby się widzieć na mieście w nocy z kochankiem!...
— To niepodobna!!.. wykrzyknął Henryk, niemogąc uwierzyć w podobną przewrotność charakteru.
— A jednak tak było...
— Może dozwoliłeś się ułudzie fałszywym pozorom?
— Niestety! miałem w ręku potępiające ją dowody!...
— Jakie?
— Jeden ci tylko przytoczę. Oddano mi broszę pozostawioną przez Bertę o jedenastej wieczorem w dorożce, która ją przywiozła ze schadzki.
— Dowodzi to tylko że panna Berta jechała dorożką, ale niekoniecznie to być mogło dla widzenia się z kochankiem. Tu jej wieczorem wycieczka mogła być rzeczą całkiem niewinną...
Edmund potrząsnął głową przecząco.
— W takim — razie, odrzekł, gdyby nie miała nic do ukrywania, byłaby szczerze wszystko opowiedziała.
— Zapytywałeś ją o to?
— Naturalnie.
— Mówiłeś że ją posądzasz?
— Wszakże jej sam oddałem medaljon pozostawiony w dorożce.
— I nie próbowała się usprawiedliwić?
— Odmówiła mi w pogardliwy sposób wszelkiego tłumaczenia.
Henryk zadumał chwilkę, a potem.
— Powołanie moje, rzekł, nauczyło mnie zgłębiać położenia, jakie na pozór wydają się być prostemi, a w głębi