Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/595

Ta strona została przepisana.

rzeczy bywają o wiele więcej niż się wydają zawikłanemi. Niedowierzam pozorom, a najwyraźniejsze nieraz dowody wydają mi się zawsze być wątpliwemi. Czyż więc ta młoda osoba niemogła mieć jakiego polecenia, jakiegoś ważnego czynu do spełnienia, a przytem była, być może związana słowem do dotrzymania tajemnicy, której nie miała prawa tobie wyjawić?
— Nie! — po sto razy nie!... odparł zgnębiony Edmund. Berta niemogła mieć żadnej uczciwej tajemnicy przedemną! W około niej niemasz nic tajemniczego. Znałem najdrobniejsze szczegóły jej położenia. Jakąż więc inną tajemnicę oprócz miłosnej, mogłaby ukrywać przedemną? Wyjechała z domu wieczorem, podczas straszliwej burzy, i udała się na Plac Królewski. Ostrzegałem ją, że najmniejsze wzruszenie może zabić jej umierającą matkę!... Ale cóż ją to. obchodziło, gdy chciała biedź na schadzkę z kochankiem? Bez litości dla matki, którą pozostawiła samotną na śmiertelnym łożu, odeszła i kazała się zawieść tam, gdzie ci mówiłem, a doróżce kazała się zatrzymać opodal domu w którym na nią czekał kochanek i podczas ulewnego deszczu doszła pod Numer 24, gdzie bawiła blizko dwie godziny.
— Zkądże wiesz to wszystko?
— Wsiadła przypadkiem do dorożki mojego stryja Piotra Loriot i w jego to ręce wpadł ów medaljon będący dowodem jej zdrady. Ha! cóż czy jesteś przekonanym teraz?
Henryk zadumał przez chwilę, a potem:
— Czy chcesz abym ci powiedział co myślę? wyrzekł.
— Proszę cię o to.
— Otóż nie jestem wcale przekonany o winie ze strony Berty.
— Jakto?... ty jeszcze wątpisz? zawołał Loriot.
— Nietylko wątpię, ale niewierze zupełnie, a oto powody mojego niedowiarstwa, posłuchaj! — Jakkolwiek