Wszystko znajdowało się jak trzeba.
— Dobrze! — wymruknął, ale to nie dosyć. Potrzeba by mi było jeszcze narzędzia do otwierania szuflad, mam tylko jeden wytrych. Liczyłem na Szpagata... Niepodobna przecie podważać zamków palcami. Może ja tu odnajdę coś przydatnego. I wszedł do szopy po raz trzeci.
Niebo tymczasem pokryło się chmurami, księżyc przysłonił obłoki, głęboka ciemność zapanowała.
Jan-Czwartek macając rękoma, znalazł obcęgi, ale były zbyt grube i ciężkie, a panująca ciemność uniemożliwiała mu prowadzenie dalszych poszukiwań.
Zadumany, zbliżył się ku wozom od śmieci; leżącym na ziemi. Przy wozach tych były latarnie. Zdjął jedną z przytrzymującej ją rurki i przekonał się że zawierała knot i oliwę. Zapalił ją bezzwłocznie, a okrywając czapką do połowy, tak aby tylko jedną szybą światło przedostać się mogło, rozpoczął poszukiwania między nagromadzonemi tu rupieciami.
Naraz drgnął uradowany, znalazłszy małą przenośną kuźnię, jaką widzimy nieraz pośród materjałów przygotowanych do budowli.
Ta kuźnia była zapełniona różnemi utensyliami jak szczypce, obcęgi, dłuta, oraz pilniki różnego rodzaju, młotki i gwoździe, w znacznej ilości.
Wybrał pilnik, parę haków, zgasił latarnię i wrócił do swojej drabinki.
— Wszystko to dobre wróżby — pomyślał siadając na wierzchołku muru, — sprawa się uda!