Jednocześnie niebo się wyjaśniło. Wybłyskujący promień księżyca wskazał mu pod stopami dach małego budynku jak gdyby ptaszarni, sięgający do połowy wysokości muru.
— Dobrze i to!... — wyrzekł z uśmiechem, — nie będę potrzebował przenosić drabinki na drugą stronę!
Zsunął się po tym dachu i stanął na bruku podwórza, nasłuchując. Szum i gwar Paryża dobiegały z oddalenia; w około niego panowała głęboka cisza.
„Sprawa“ zapowiadała się nad wyraz pomyślnie, chodziło teraz, o zręczne wyważenie drzwi, lub okna.
Na parterze pałacyku, obok głównej wjazdowej bramy, znajdowały się drzwi i trzy okna.
— Z drzwiami, rzecz mniejsza, pomyślał, być może, iż zapomniano zamknąć je na klucz wczoraj wieczorem.
Nacisnął lekko klamkę, ale nadaremno.
— Byłem tego pewny, — wyszepnął, na szczęście mam przy sobie drobne narzędzia i wiem jak je użyć. Bądź co bądź trzeba być w naglącej potrzebie wzbogacenia się, i mieć wielką odwagę ażeby wejść samemu w nocy do domu, gdzie znajdują się cztery kobiety. W Neuilly, natenczas jedna tylko była, a omal nie zginąłem. Rewolwer, trucizna, wszystko dla niej było dobrem. Nie czas wszelako nad tem rozmyślać... Które z okien zaatakować? to główna... Jest ich trzy do wyboru.
Zbliżył się do pierwszego z brzegu, zadrapnął, próbując delikatnie szybę paznokciem.
— Do miljon czartów! szkło grube, lagrowe, wymruknął niezadowolony, za zbyt sumienni i dbali panowie przedsiębiorcy budowli... Ale i na to sposób odnajdę.
Wyjął z kieszeni szklarski djament i blaszane pudełko, w którym znajdowała się kula smoły wielkości jaja. Rozgrzał ją swoim oddechem i obtoczył w ręku dla nadania ciągłości i spójności. Wsparłszy następnie djament na szybie, nakreślił nim krąg szerokości dna od kapelusza.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/61
Ta strona została skorygowana.