Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/613

Ta strona została przepisana.

— Czego chcesz? zapytała ostro Klaudja, wszak nie dzwoniłam na ciebie?
— Pani... odrzedł zakłopotany lokaj, przyszedł ktoś, co pragnie widzieć się z panią.
— Któż taki?
— Z ogłoszenia w Gazecie. Marszałek dworu, który chciałby przyjąć obowiązek.
Pani Dick-Thorn poruszyła się niecierpliwie.
— Niech czeka... odpowiedziała.
Henryk podniósł się z krzesła.
— Żegnam panią... rzekł.
— Raz jeszcze dziękuję za pańską uprzejmość, odpowiedziała Klaudja, i wkrótce do zobaczenia, bo wszakże mogę rachować na pana?
— Przyrzekłem już pani.
— Będę więc miała przyjemność przesłać panu zaproszenie, skoro dzień zabawy stanowczo oznaczonym zostanie. Tu wyprowadziła młodzieńca aż do przedpokoju.
Kamerdyner poszukujący służby, siedział na krzesełku. Na widok wchodzących, zerwał się żywo.
Henryk de le Tour-Vandieu przeszedł koło niego, nie spojrzawszy nawet, zresztą chociażby i spojrzał, nie poznałby w tym człowieku wystrojonym, z długiemi angielskiemi faworytami, okalającemi twarz starannie wygoloną swojego klijenta z siódmego sądowego wydziału Ireneusza Moulin.
Mechanik zaledwie powstrzymać się zdołał od wykrzyku zdziwienia na widok swego obrońcy wychodzącego od pani Dick-Thorn.
— On tu? — pomyślał. Co to ma znaczyć?
Potrzeba mi za jaką bądź cenę dostać się do tego domu.
Głos dzwonka się rozległ, i służący wszedł do pokoju, a po chwili ukazał się mówiąc: