Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/614

Ta strona została przepisana.

— Pani oczekuje, proszą, pójść za mną.
Ireneusz szedł wzruszony i pełen obawy, ażeby jaki traf niespodziewany nie zburzył tak pracowicie wniesionej przezeń budowy.
Służący wprowadził go do pokoju obok salonu, gdzie siedziała Klaudja, trzymając lornetkę w ręku. Ireneusz ukłoniwszy się jej nizko, pozostał w postawie pełnej poszanowania.
Pani Dick-Thorn przypatrując mu się od stóp do głowy z taką swobodą, jak gdyby miała przed sobą nie człowieka ale konia, o którego zaletach i budowie potrzebowała dokładnie się przekonać.
Ireneusz Moulin był przystojnym mężczyzną. W czarnym eleganckim ubraniu miał dystyngowaną postawę.
— Nie źle się prezentuje... wcale nie źle!... szepnęła Klaudja. Życzysz sobie więc przyjąć u mnie obowiązek? zapytała po chwili.
— Jest to moim pragnieniem pani, odpowiedział.
— Czy byłeś gdzie już poprzednio za kamerdynera?
— Tak pani, i to w znakomitych domach.
— Masz świadectwa dawnych swych panów?
— Nie śmiałbym bez tego przedstawić się tutaj. Pozwoli pani pokazać je sobie?
— Zaraz, zaraz... przerwała Klaudja. Zajmiemy się przedtem warunkiem „sine qua non“ do otrzymania u mnie miejsca. Czy mówisz po angielsku?
Ireneusz odpowiedział twierdząco najczystszym akcentem mieszkańca Londynu. Pani Dick-Thorn wszelako pomyślała, że ów nowoprzybyły może umieć tylko kilka frazesów w tym języku, i aby rozjaśnić wątpliwość, zaczęła mówić po angielsku.
— Mieszkałeś w Anglji? zapytała.
— Tak pani.
— Jak długo?