Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Ze swoim zajęciem nie spieszył się wcale. Działał spokojnie, jak robotnik pracujący w dzień biały.
Po nakreśleniu kręgu na szybie, wziął znowu kulę smoły rozgrzał ją w rękach i przyłożył do centralnego punktu w nakreślonym kole. Upewniwszy się, że smoła należycie przylgnęła, nacisnął zwolna szybę.
Dało się słyszeć suche chrupnięcie, poczem kawałek szkła wyprysnął.
Pochwycił je Czwartek i przyciągnął ku sobie za pomocą sterczącej na nim smoły, która tu grała rolę jakby guzika na pokrywie; położył na brzegu okna, odjął smołę, schował do blaszanego pudełka, mówiąc z uśmiechem:
— Wybornie! — Oto co się nazywa pracować sumiennie! Teraz pozostaje mi tylko otworzyć okno.
Wsunął rękę w wycięty otwór, a zgiąwszy łokieć, zaczął szukać i odnalazłszy ruchomą zasuwkę zakręcił nią poczem okno otworzyło się bez hałasu.
Nieruchomie, z powstrzymanym w piersiach oddechem, rabuś nadsłuchiwał.
Cisza głęboka panowała w pałacyku.
Wskoczywszy na brzeg okna, wsunął się wewnątrz.
— Gdzie ja jestem? — zapytywał siebie, napróżno usiłując przebić wzrokiem ciemności. — Baczność, bo nic nie widzę!... a gdybym potknął się o coś... Zginąłem!
Potarł zapałkę, i przy jej przelotnym blasku spojrzał w około siebie.
Znajdował się w kuchni.
Pozostawiona w kominie świeca zwróciła jego uwagę. Zapalił ją.
— No! teraz bądźmy przezornymi... wyszepnął.
Zdjął buty, postawił je pod oknem, i ze świecą w ręku szedł ku drzwiom drugiego pokoju z którego się wsunął do umeblowanej bogato jadalni.