Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/622

Ta strona została przepisana.

— Napewno więc niema nic niebezpiecznego?
— Nie grozi żadne niebezpieczeństwo, upewniam słowem honoru!
— Ach! zdjąłeś mi pan z zerca wielki ciężar!...
— Byłaś więc pani naprawdę zaniepokojoną?
— Nic dziwnego!... Będąc matką, obawiamy się wszystkiego. Rada bym pana często widywać w moim domu, doktorze; rozumie się jako przyjaciela, nie jako lekarza!
— Jesteś pani zbyt łaskawą.
— Przyrzekłam już pańskiemu przyjacielowi panu Henrykowi de la Tour-Vandieu, że będzie pana u mnie często spotykał. Od pana zależy teraz aby nie zarzucił mi kłamstwa.
— Nie pozwoliłbym na to, upewniam.
— Idźmy do salonu pomówimy o tem. Chcę pana prosić o radę a raczej o pewne objaśnienie, a skoro usiedli, zaczęła:
— Pan de la Tonr-Vandieu wspominał mi, że pan zostałeś asystentem w szpitalu w Charentou.
— Tak pani, od dni kilku.
— Oddajesz się pan zatem specjalnie chorobom umysłowym?
— Badania te zajmują mnie w szczególny sposób. Chciałbym ten rodzaj obrać za specjalność i marzę o tem, ażeby kiedyś mieć własny swój dom dla obłąkanych.
— Skoro tak, to jestem pewną że otrzymam potrzebne objaśnienia.
— O ile tylko będzie w mej mocy.
— Powiedź mi pan zatem, czy osoba cierpiąca obłąkanie od lat przeszło dwudziestu, może być uleczoną?
— Zależy to od wielu okoliczności.
— Jakich mianowicie?
— Przedewszystkiem od tego, co było powodem choroby? Czy osoba o której pani mówisz, postradała zmysły