Jerzego de la Tour-Vandieu, że on był jednym z zabójców doktora. Tak... wierzę!
— A zatem pani zdobyłem dziś dowód że cyfry na których Jan Czwartek opiera swoje twierdzenie, nie mają, tego znaczenia jakie im zadawał.
— Miałeś pan iść po te papiery na ulicę de la Reynie czyś je pan znalazł? zapytała Berta.
— Nie pani, odrzekł mechanik, i według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie odnajdziemy ich nigdy.
— Dla czego? Ireneusz opowiedział w krótkości szczegóły znane już czytelnikom.
— Ach! jakaż fatalność! zawołała panna Leroyer. Jedno nam jeszcze pozostaje, dodała; urządzić spotkanie się Jana Czwartka z księciem de la Tour-Vandieu.
— I tu zarówno zły los nas prześladuje. Księcia Jerzego niema w Paryżu, podróżuje on... co według mnie przekonywa, że to nie on był jednym z owych dwóch ludzi, których pani widziałaś w moim mieszkaniu na placu królewskim.
Berta pognębiona opuściła głowę.
— A ta kobieta, którą Jan Czwartek sądzi że poznał?
— Pani Dick-Thorn?
— Tak.
— Ona to właśnie jest przyczyną zmiany jaką pani we mnie widzisz. Dla niej to jestem tak wystrojony, wygolony, w czarnym ubraniu i białym krawacie! Od jutra obejmuję u niej służbę.
— Pan? — wykrzyknęła ze zdumieniem dziewczyna.
— Tak, ja. Obejmuję obowiązek marszałka dworu i intendanta pod przybranym nazwiskiem Laurent.
— Co to znaczy?
Opowiadanie Ireneusza wtajemniczyło ją w szczegóły i wywołało zapał dla zdumiewających pomysłów mechanika.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/630
Ta strona została skorygowana.