Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/635

Ta strona została przepisana.

knął drzwi na klucz i pożegnawszy odźwierną, wyszedł z domu niosąc w ręku waliskę.
Na bulwarze wziął doróżkę i kazał się zawieść na Berlińską ulicę. Punkt o dziesiątej wysiadł przed pałacykiem Klaudyi.
Tegoż samego dnia po południu, jakiś młody mężczyzna przyszedł do domu na placu Królewskim pytając o Ireneusza Moulin.
— Niema go w domu, wyjechał, odparła odźwierna.
— A jak prędko powróci?
— Za dwa lub trzy tygodnie.
— Wyjechał!... mruknął Edmund Loriot odchodząc. Spóźniłem się o parę godzin, i nic się już niedowiem.
Przez chwilę miał zamiar pójść do Berty, chciał zakląć ją, błagać o wyjawienie tajemnicy. I gdy już chciał to uczynić, wątpliwość zatrzymała go w miejscu.
— Czy Berta zechce go przyjąć?

— A jeśli przyjmie czy nie odmówi wyjaśnień? Na cóż więc narażać się na nowe cierpienia, i ranić serce daremnie? Zaczekam na powrót Ireneusza, powiedział sobie. I wrócił do


∗             ∗

domu smutniejszy i posępniejszy niż kiedykolwiek.

Tydzień upłynął od czasu gdy Moulin objął służbę u pani Dick-Thorn. Przez ten czas dał dowód wielkiego rozsądku, niezaprzeczonego taktu i sprytu naginając się do wymagań nowego stanowiska do którego nie był przyzwyczajony.
Od pierwszej chwili, dzięki silnej woli, ukazał się wybornym kamerdynerem. Reszta służby z którą był w jaknajlepszych stosunkach, uznawała jego wyższość nad sobą i nie zrażała się tem bynajmniej.