Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/638

Ta strona została przepisana.

— Ależ moje drogie dziecię, te bale jakie wydawać zamierzam, niemają na celu rozłączenia mnie z tobą.
— Kto wie... odparła Oliwja.
— Jakto, kto wie?
— Zrozumiałam ja mamo twoje zamiary.
— Powiedz więc to co przypuszczasz, a o czem ja niewiem?
— Chcesz mamo wydać mnie za mąż...
— Niebyłabym dobrą matką, gdybym o tem niemyślała.
— Więc zgadłam?
— Tak, drogie dziecię. Twoja przyszłość mnie niepokoi. Wiesz że twój ojciec umierając, zostawił nam mały majątek. Trzeba więc aby uroda, twój wdzięk i talent zastąpił ci posag. Na szczęście jesteś bardzo ładną i mam przekonanie że dość cię zobaczyć, aby pokochać szalenie, no... i ożenić się z tobą naturalnie.
— A gdyby mój mąż chciał mnie z tobą rozłączyć?
— Musisz zyskać nad nim przewagę i na to mu niepozwolić.
— Będę więc zmuszoną wybierać pomiędzy temi, jakich mi na tym balu przedstawią?
— Nie, bo ja już męża dla ciebie wybrałam.
— Ty mamo... wykrzyknęło dziewczę.
— Tak jest wybrałam.
— Czy ja go znam?
— Nie jeszcze.
— A kiedy mi go pokażesz mamo?
— Niezadługo.
— Ale kiedy?
— Prawdopodobnie na tym balu.
— Za tydzień więc?
— Tak, za tydzień.
— Czy to młody człowiek?