Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/649

Ta strona została przepisana.

— Gdyby Berta została usuniętą, szeptał pan de la Tour-Vandieu przerywanym głosem, zniknęłyby wraz z nią, moje obawy. Gdyby niebyło, tej dziewczyny, któżby pomyślał o odgrzebywaniu przeszłości? — Nie sąd zapewne zmuszony sobie zadać kłamstwo w popełnionej przed laty pomyłce!... Nie Ireneusz Moulin, który nie byłby już w stanie ukazać sieroty dla wzruszenia sędziów... Grobowy kamień przykryłby i zatarł wszystko...
— Lekarstwo byłoby gorszem od choroby, niech książę nad tem pomyśleć raczy.
— Jakto?... nierozumiem.
— Książę chcesz okupić spokój nową zbrodnią, jaka nie uległa jeszcze przedawnieniu...
— A któż tu mówi o zbrodni? zawołał Jerzy. Czy nie widzimy co dzień wypadków sprowadzających śmierć niespodziewaną? Przypadek nie jest przecie zbrodnią, bo nikt go niemoże przewidzieć... nikt mu zapobiedz niemoże. Niechaj już zniknie ostatni potomek tej rodziny, a odzyskam wolność, młodość i siłę!
Agent zadumał głęboko.
— Posłuchaj Thefer! zawołał Jerzy patrząc mu w oczy, zapłacę dwakroć sto tysięcy franków, jeżeli przytrafi się wypadek Bercie Leroyer, jaki mnie na zawsze od niej uwolni... Rozumiesz?...
— Rozumiem, że to czego książę żąda odemnie, mogę przypłacić życiem!... rzekł policjant.
— Dwakroć sto tysięcy franków... wszak to majątek... powtórzył pan de la Tout-Vandieu. Przyjmujesz?...
— Proszę przedewszystkiem o uspokojenie się, odparł agent. Porozmawiajmy.
— Niech usłyszę przedtem że przystajesz?
— Nie... rozmówmy się wprzódy.
Tu Jerzy rzucał się na krześle poszeptując:
— Słucham cię, słucham.