Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/65

Ta strona została przepisana.
XII.

— Tak! tak... powtórzył, to ona!... Nie ulega wątpliwości... Taż sama blada twarz, też czarne oczy, te usta namiętne purpurowe, to samo przeszywające spojrzenie, włosy czarne jak pióra krucze... Lecz gdzie ja się znajduję?...! U kogo?... Szpagat nazywał panią Dick-Thorn angielką... Ten mężczyzna na drugim obrazie obok niej, zapewne jej mąż, nie jest tym, którego z nią wtedy widziałem... Któż był ten człowiek?... Czyżby brat księcia de la Tour-Vandieu... Gubię się w domysłach!... — Miałżeby traf zaprowadzić mnie właśnie do tej zbrodniarki, jakiej szukam od lat dwudziestu? Nie!... to niepodobna!...
Pani Dick-Thorn — dodał po chwili, — wynajęła zapewne pałacyk z umeblowaniem, i te obrazy to pozostałość po obcych, z resztą, bywają ludzie podobni do siebie a mimo to nieznający się wcale. Gdyby to jednak była ona?... Gdyby ona była... och! wtedy!...
Niedokończywszy zdania, zacisnął pięści, wygrażając.
Ggyby to była ona?.. powtórzył, nie śmierci bezwiecznej dla niej bym pragnął... Nie!... nie! Zbyt krótkoby cierpiała! Najprzód mi trzeba całego jej majątku, a potem jej krwi, ale kropla po kropli, aż do ostatniej... Ha! ja się dowiem czy to jest ona, ale później nieco... Na teraz bądźmy spokojni i starajmy się dobrze do końca poprowadzić rozpoczętą sprawę.
Tu zaczął przeglądać sprzęty znajdujące się w saloniku, lecz wkrótce przekonał się, że nie było nic takiego, w którym można by było znaleść pieniądze.
Należało szukać gdzieindziej.
Zwrócił się zatem ku drzwiom prowadzącym do buduaru, otworzył je i przymknął w połowie za sobą.
— Ha! ha! — zaśmiał się z cicha, spostrzegłszy hebanowe biurko, w którego szufladzie pani Dick-Thorn umie-