Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/655

Ta strona została przepisana.

Nagle drgnął, pobladł, i przytłumiony okrzyk wydarł się z jego piersi.
— A gdyby to była „ona!“ wyjęknął z przerażeniem. Lecz czyli by to być mogło? Czemu nie? odrzekł, Klaudja przebywa w Anglji, mogła tam pójść za mąż... Przeczuwam po tych dreszczach jakie mną wstrząsają, że to musi być „o na.“ Cóż więc zamierza uczynić? Bo ten list jest pogróżką... Niemoże inaczej stanąć w obec mnie tylko jako nieprzyjaciółka! Ha! teraz bardziej niż kiedy trzeba usunąć Bertę Leroyer. Muszę zawiadomić Théfera. On jeden tylko będzie mógł objaśnić mnie w tym razie.
Wziął list Klaudyi, schował do pugilaresu a w jego miejsce wsunął w kopertę kartkę czystego papieru i zakleił.
Zgasił spirytusową lampkę i świecę, a zatarłszy wszelkie ślady swojej bytności, wrócił tą drogą którą przyszedł.
Piotr Loriot nie spuszczał z oka furtki, którą jego pasażer wszedł do ogrodu. Nagle otwarła się ta furtka i pan de la Tour-Vandieu podszedł do dorożki.
— Dokąd mam jechać? zapytał Loriot.
— Na ulicę Pont-Louis-Phillipe, numer ośmnasty.
— Niech pan siada. Hop!... Milord.
Stara szkapa ruszyła kłusem, a stryj młodego doktora pomrukiwał z cicha:
— Strasznie jakoś tajemniczy Jegomość. Zdaje mi się że to wszystko nieczysta sprawa! O wpół do pierwszej w nocy, doróżka stanęła przed mieszkaniem policyjnego agenta. Nie było widać światła w oknach małego ponurego domu.
Jerzy wysiadł, otworzył drzwi wytrychem danym sobie przez Théfera, i zniknął w kurytarzu.
— Ten stary ma klucze do wszystkich zamków, zauważył Piotr Loriot. To mnie zaciekawia. Do kogo on może iść o tak późnej godzinie i w taką niepogodę?
Upłynęło pięć minut.