Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/656

Ta strona została przepisana.

Loriot z głową w górę wzniesioną, pożerał dom oczyma, W jednem z okien trzeciego piętra, światło nagle zabłysło.
— On tam jest! pomyślał dorożkarz. Zapalono światło na jego przyjęcie.
Jerzy de la Tour-Vandieu, zapukał i zadzwonił do drzwi w sposób umówiony. Théfer leżał już w łóżku, ale jeszcze nie spał. Rozmyślał nad przyobiecanym sobie majątkiem i sposobami otrzymania go bez narażenia siebie. Niemógł jednak zataić, że to sprawa niebezpieczna.
— Ba! powtarzał, będę się miał na ostrożności. Sprytu mi nie brak, zresztą za dwa kroć stotysięcy franków, warto zaryzykować swą skórę.
Odgłos dzwonka i stukanie w równych odstępach, nie wywarło u niego zdumienia. Czasami w nocy przysełano po niego z prefektury.
Wyskoczył z łóżka, zapalił świecę i pobiegł otworzyć.
Widok pana de la Tour-Vandieu z przerażonym obliczem wprawił go w osłupienie.
— Książę tu u mnie... o tej porze? zawołał, usuwając się w głąb pokoju. Widać że zaszło coś nadzwyczajnego.
— Tak.
— Niech mi wasza książęca mość powie co takiego?
— Wracam z pałacu przy ulicy św. Dominika.
— Spostrzeżono tam może obecność księcia?
— Nie, ale zastałem list grożący niebezpieczeństwem.
— Ma książę ten list przy sobie?
— Mam... Czytaj!

X.

Jerzy podał agentowi znany nam list zapraszający.
Théfer przeczytał go dwa razy.