Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/66

Ta strona została przepisana.

ściła z rana banknoty i papiery. Oto mebelek jaki zastępuje kasę żelazną pięknej wdowie. Przypatrzmy mu się z bliska.
Podszedłszy do biurka, rozpatrywać się zaczął z uwagą.
— Do djabła — wymruknął, zła sprawa! — Zamek podwójny, angielski. Moim haczykiem nic nie poradzę, a nie wziąłem z sobą nic ciężkiego; którymby blat z wierzchu nacisnąć było można. Miałożby mi się z tego powodu nie udać? Miałżebym być zmuszonym odejść z próżnemi rękoma wtedy, gdy kilka zaledwie centymetrów politurowanego drzewa, dzieli mnie od znajdujących się w jego wnętrzu pieniędzy? Nie! to byłoby zbyt głupiem! — Lecz jak się to wziąć do tego?
Odwróciwszy się, przeszedł cicho po pokoju, szukając jakiegokolwiek bądź przedmiotu, który by mu ułatwił włamanie.
Idąc, potknął się o aksamitną poduszkę, leżącą na kobiercu, i aby nie upaść, chwycił za poręcz fotelu. Ten ruch niezręczny, sprawił szmer lekki.
— Do kroć szatanów, wymruknął, robię hałas któryby zdołał przebudzić umarłych!
— Zaledwie skończył te słowa, dał się słyszeć głos przyległym pokoju.
— Kto tam? Czy to ty Oliwjo?
— Ha! tego jeszcze brakowało!... pomyślał z przestrachem, a równocześnie lekkie kroki dały się słyszeć za drzwiami.
Nie było czasu do ucieczki.
Przezorny hultaj zdmuchnął świecę i wsunął się szybko ruchem węża pod wielką, kanapę, stojącą tuż przy nim, z pokrycia której spadała frendzla aż do ziemi.
Zaledwie zdołał się ukryć, drzwi nagle otwarto. Pani Dick-Thorn ukazała się na progu, w długim białym peniuarze, z rozpuszczonemi włosami. W lewej ręce trzymała zapaloną lampę; w prawej maleńki rewolwer.