Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/67

Ta strona została przepisana.

Spojrzawszy badawczo w około buduaru, zbliżyła się ku drzwiom pół uchylonym, prowadzącym do salonu i obejrzała go bacznie.
— A jednak słyszałam coś na pewno! wyrzekła głośno. Być może iż to nie było nic podejrzanego, pęknięcie któregoś ze sprzętów zapewne.
Wracając; zatrzymała się przez parę sekund z utkwionym wzrokiem w hebanowe biurko, i weszła do sypialni, zamknąwszy drzwi za sobą.
Przez spadającą z pokrowca kanapy frendzlę jedwabną widział twarz pięknej wdowy. śledził bacznie jej ruchy.
Był bladym, jak śmierć, drżał cały.
Skoro pani Dick-Thorn zniknęła, wyszedł ze swojej kryjówki i czołgając się na brzuchu po kobiercu, z obawy nowego jakiego potrącenia, któreby zdradzić go mogło, dosięgnął drzwi salonu.
Znalazłszy się tam, zapalił świecę, spojrzał raz jeszcze na ów portret kobiecy, zeszedł ze schodów i znalazł się w kuchni, gdzie pozostawił swoje obuwie.
Wdziawszy je, zgasił światło, wszedł na wierzch okna, zamknął je starannie, wsunąwszy rękę przez otwór wyrżnięty w szybie, zeskoczył na dach ptaszarni, dalej po murze zsunął się na ziemię, odniósł do szopy drabinkę, a po tem wszystkiem usiadł na kamieniu ocierając czoło potem zroszone.
— A więc portret mnie nie omylił!.. wyszepnął, to ona!.. ona! Nie zmieniła się nic prawie przez te lat dwadzieścia. Zawsze jest tak piękną jak niegdyś. Cała różnica, że obecnie rewolwer zastąpił w jej ręku ówczesny pistolet w Neuilly. Miałem sposobność zadania jej ciosu sztyletem, gdy stała odwrócona do mnie plecami. Byłaby martwa upadła, nie wydawszy krzyku, a ja mógłbym był natenczas wyłamać w biurku szufladę i zabrać pieniądze... Ale mnie czegoś więcej po-