Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/673

Ta strona została przepisana.

dla Edwarda Loriot, i gorącego pragnienia przywrócenia czci ojcowskiej pamięci. Przyszłość przedstawiała się biednej dziewczynie posępniej niż kiedykolwiek. Dnie po dniach następowały nieprzynosząc żadnego promyka nadziei. Pomimowolnie obwiniała Ireneusza o powolność w działaniu i wyrzucała sobie zbyt wielką ufność jaką położyła w jego przyrzeczeniach.
Spostrzegłszy go wchodzącym, doznała wielkiej ulgi. Może przychodzi wreszcie oznajmić mi jaką dobrą wiadomość, pomyślała.
Moulin dostrzegł za pierwszym spojrzeniem że twarz sieroty nosiła ślady cierpienia widoczniejsze niż zwykle, i że jej oczy były nabrzękłe i zaczerwienione łzami. Powiedział jej to, i trwał przy swoim, mimo że zaprzeczać usiłowała.
— A więc tak! cierpię! — wyjąknęła wreszcie, ogarnia mnie zniechęcenie, brak mi już siły i woli...
— Dla czego upadasz na duchu drogie dziecię? zapytał łagodnie Moulin.
— Przekonywałeś mnie pan że nam się uda pochwycić na nowo w ręce ślady tej zbrodni, a tymczasem widzę, że to było złudzeniem, że pomimo pańskich usiłowań, czas bezowocnie upływa na daremnych poszukiwaniach.
— Ależ te poszukiwania były niezbędnemi.
— Być może... lecz widząc że się nie wiodą, rozpacz mnie ogarnia.
— Rozpaczasz za wcześnie. Kto wie czy niejesteśmy właśnie blisko celu?
Berta się wzdrygnęła.
— Jakto? zapytała; jakąż drogą masz pan nadzieję dojść do celu który się ciągle usuwa przed nami?
— Spróbujemy czy nam się nie uda zmusić panią Dick-Thorn do zdjęcia maski i zdradzenia swojej tajemnicy.
— Cóżeś pan postanowił?... Co zamierzasz uczynić?