Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/674

Ta strona została skorygowana.

— Zaraz ci opowiem. Tu przedstawił wkrótkości swój plan, tak jak go opowiedział Czwartkowi.
Dziewczyna słuchając go drżała.
— Ha! masz pan słuszność, wyszepnęła, gdy skończył opowiadanie, sposób zda się być niezawodny. Jeżeli ta kobieta ma ręce krwią splamione, to choćby umiała najbardziej nad sobą panować, niepotrafi zachować spokoju. Ale któż będzie użytym do przedstawienia tego strasznego obrazu a raczej przerażającego dramatu?
— Ci których jest interesem zmusić panią Dick-Thorn ażeby się zdradziła. A więc ja, Jan Czwartek i ty drogie dziecię.
— Ja?... zawołała Berta blednąc z przerażenia. Ja?... powtórzyła. Czy rzeczywiście myślałeś pan o tem?
— Tak, myślę i przekonam że bez pani rzecz ta udać się niemoże. Przeznaczam pani rolę wspólniczki morderców.
— Ach! nigdy... nigdy! odparła Berta z przerażeniem. Zbrakło by mi odwagi do odegrania podobnej roli, do przedstawienia takiej potworności. Za nim bym słowo wymówić zdołała, padłabym martwa z przestrachu. Nie żądaj pan tego odemnie, zaklinam!...
Ireneusz ujął zimne jak marmur ręce dziewczęcia. Uczucie głębokiej litości nim owładnęło, lecz musiał iść dalej i chwycić w lot sposobność jaka mogła nie zdarzyć się więcej.
— Berto! moje drogie dziecię... siostro moja!... zaczął wzruszonym głosem, wszak powiedziałaś mi kiedyś: „Przysięgłam umierającej matce poświęcić, nawet życie, gdyby tego było potrzeba dla oczyszczenia pamięci mojego ojca. Przysięgłam nie cofnąć się przed żadnym niebezpieczeństwem przed żadną ofiarą, przed żadnym upokorzeniem dla starcia niezasłużonej plamy jaka zhańbiła pamięć mojego ojca.“ Wszak prawda że tak mówiłaś?
— Prawda... wyszepnęło dziewczę.