Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/678

Ta strona została przepisana.

Ireneusz niemógł ukryć głębokiego wzruszenia na jej opowiadanie.
— Ach! biedne dziecię!... zawołał, jakżeś ty cierpieć musiała.
— I dotąd cierpię mój przyjacielu!
— Pozwól mi pójść do tego młodego człowieka i wytłumaczyć mu ciebie.
— Niemożesz pan tego uczynić bez wyjawienia całej tajemnicy, a ja niechcę ażeby on o tem wiedział.
— Niepodobna go jednak pozostawić w takiej dla ciebie pogardzie, dla ciebie tak niewinnej, tak dobrej. Niepodobna jest i przypuścić zarazem ażeby miał przestać cię kochać. Musi on podejrzywać że pod tym twoim tak uporczywym milczeniem, kryje się jakiś tajemniczy a potężny powód, jaki cię zmusza ku temu. Pozwól mi się zobaczyć z tym człowiekiem, błagam cię o to. Zapewnię go słowem uczciwego że jesteś niewinną, niezdradzając się w tem, czego niechcesz wyjawić, potrafię go jednak przekonać. Uwierzy mi, jestem pewien i wątpić dłużej nie będzie. Jego nazwisko... wyjaw mi jego nazwisko?...
— Doktór Edmund Loriot, wyszepaęła Berta.
— Edmund Loriot? powtórzył Ireneusz.
— Tak. Ale dla czego pana to dziwi? Czy pan go znasz?
— Znam go, w rzeczy samej!
— I on nawzajem zna pana?
— Nie; ale widuję go często, bo jest domowym lekarzem pani Dick-Thorn.
— On!... lekarzem tej kobiety? zawołała z przestrachem Berta.
— Tak, sprowadziła go do swej chorej córki i odtąd bywa u niej prawie codziennie. Masz pani słuszność że jakaś fatalność nas ściga. Nie mógłbym z nim się rozmówić bez wyjawienia mu że wszedłem do domu pani Dick--