Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/680

Ta strona została przepisana.

— Wołałbym nie być widzianym, szepnął Ireneusz.
— Skryj się pan w pokoju mej matki. Zaraz go otworzę.
Moulin wszedł do małego pokoiku w którym umarła pani Leroyer i zamknął drzwi za sobą. Berta szła w stronę przedpokoju powoli, gdyż nogi pod nią drżały i odsunęła zasuwkę.
Zaledwie drzwi się otworzyły, biedne dziewczę wydało stłumiony okrzyk i odsunęła się ó kilka kroków przyciskając ręką serce dla powstrzymania gwałtownych jego uderzeń.
To uniesienie wywołane radością i zdumieniem, było rzeczą zupełnie naturalną, sierota bowiem ujrzała przed sobą tego, o którym mówiła przed chwilą i którego obraz tkwił bezustannie w jej sercu, Edmunda Loriot.
Doktor usłyszawszy rady swojego przyjaciela Henryka de la Tour-Vandieu, poszedł na plac Królewski jak o tem wiemy, aby zażądać-od Ireneusza Moulin tłumaczenia któreby mogło posłużyć do uniewinnienia Berty. Wiemy że ten krok poprowadził go tylko do tego iż się dowiedział o wyjeździe mechanika na prowincję.
— Zaczekam na jego powrót, powiedział sobie. Lecz czekać, nie łatwem to było. Młody doktór nie wziął w rachubę miłości, która coraz żywiej i gwałtowniej wyrastała w jego sercu.
Słowa Henryka rozbudziły w nim nadzieję, jaką uważał za wygasłą, a ona była tylko uśpiona. Teraz zdawało mu się to być możliwem iż Berta była niewinną, pomimo tylu świadomych przeciw niej dowodów, a chcąc to przypuszczenie zamienić w pewność, postanowił sam pójść do niej.
Idąc po wschodach prowadzących do mieszkania dziewczyny, do tego mieszkania jakie było świadkiem tylu boleści, jego serce kołysała nadzieja wywołując silne uderzenia tegoż.