Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/681

Ta strona została przepisana.

Drżącą ręką pociągnął za dzwonek, a ujrzawszy otwierające się drzwi przed sobą i znalazłszy się w obecności Berty, uczuł się być owładniętym przez nieprzekonane wzruszenie.
— Pan? zawołało dziewczę, nie zdając sobie sprawy z tego co mówi, pan tu?... panie Edmundzie?... I usunęła się pozostawiając mu wolne przejście.
Wszedł, utopiwszy wzrok w Bertę.
Biedna dziewczyna była przerażająco blada, sine obwódki otaczające jej oczy, świadczyły o nocach spędzonych bezsennie i o głębokim jej moralnym cierpieniu.
Edmund uczuł żywą litość. Ból straszny szarpał mu duszę.
Położenie dwojga tych młodych ludzi było zarazem fałszywe i przykre. Wspomnienie ostatniej burzliwej rozmowy krępowało ich oboje, ale więcej Edmunda niż Bertę, której postawa była pełną godności.
Po wejściu młodego doktora, przez kilka chwil trwało głębokie milczenie. Tak dalece bowiem opuściła go przytomność umysłu, że nie znalazł nic innego do powiedzenia nad ów oklepany frazes:
— Pozwoliłem sobie przyjść tutaj aby dowiedzieć się o zdrowie pani...
Pozór był pospolity, lecz dziewczę zrozumiało jego znaczenie. Pomieszanie młodzieńca i drżenie jego głosu, były dla niej dowodem że kocha ją zawsze i kocha więcej niż przedtem.
— Dzięki za pamięć o mnie, odpowiedziała, wdzięczną prawdziwie jestem za to panu. Znoszę z poddaniem się moje utrapienia, a wiadomo panu jak one są licznemi. Proszę Boga aby mi dodał odwagi i siły. Znajduję wreszcie w pracy dobroczynne roztargnienie.
— Zapomniałaś więc pani już o tem co zaszło pomiędzy nami, wyszepnął z wysiłkiem Edmund.