Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/685

Ta strona została przepisana.

Edmund załamał ręce z rozpaczą. Chciał odpowiedzieć lecz jednocześnie, drzwi pokoju się otworzyły i Moulin się w nich ukazał.
— Masz pani słuszność, rzekł, podchodząc do Loriota zdumionego tym niespodziewanym zjawiskiem, niemam prawa odpowiedzieć, ale mogę dać słowo honoru uczciwego człowieka panu doktorowi, że pani jesteś godną tak jego miłości jak i szacunku i jestem pewien, że mi uwierzy.
— Panie Ireneuszu!... wyjąknęła Berta.
— Pan tu? wykrzyknął Edmund, poznając; oblicze tego człowieka którego widywał codziennie na Berlińskiej ulicy.
— Tak, to ja Laurent, kamerdyner pani Dick-Thorn pańskiej pacjentki, a zarazem w tejże samej osobie Ireneusz Moulin, klijent pańskiego przyjaciela pana Henryka de la Tour-Vandieu. Ireneusz Moulin, którego pan szukałeś aby żądać od niego wytłumaczenia, u którego przypadek sprowadził tu dzisiaj jakby umyślnie, ażeby mógł odpowiedzieć na pańskie zapytanie. Jesteś pan lekarzem, powinieneś więc być i fizjonomistą. A więc patrz mi w oczy gdy będę mówił i przekonuj się czy kłamię? Zwątpiłeś pan o tym nieszczęśliwym dziewczęciu którego życie całe było jedną męczarnią. Zwątpiłeś pan o jej sercu, o jej duszy, cnocie i przywiązaniu do matki, a każda z tych wątpliwości była najstraszniejszą obelgą, przekonasz się o tem niezadługo i wtedy przeklinać będziesz swoje zaślepienie, błagając na klęczkach przebaczenia którego nie będziesz godnym! Fałszywe, pozory spowodowały najnikczemniejsze oszczerstwo. Panna Berta nie jest występną ani lekkomyślną... Spełniła poświęcenie (tak jak się pan tego domyślasz) i to poświęcenie przeciw niej się obróciło. Mógłbym panu dać dotykalne na to dowody, lecz niemam prawa tego uczynić. Chodzi tu o tajemnicę jakiej niemożna wiedzieć przedwcześnie. Niepowiem już nic więcej. Chciałeś pan żą-