Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/686

Ta strona została przepisana.

dać odemnie słowa uczciwego człowieka. Daję więc panu to słowo. Czy mi pan uwierzysz?
Ireneusz tak mówiąc nie dowiódł wprawdzie niczego. Żadnej logicznej podstawy do przekonania Loriota nie było w słowach jakie z ust jego wybiegły. Lecz są wrażenia silniejsze po nad logikę, silniejsze nawet od woli naszej. Nie można się im oprzeć, zwalczyć ich niepodobna, poddać się im trzeba.
Takiego właśnie wrażenia doświadczył młody doktor. Prawda mu zajaśniała nie w słowach Ireneusza Moulin, lecz w głosie jego, w szczerym wyrazie twarzy, w jego iskrzącem uczciwem spojrzeniem.
— Tak, wierzę panu! — odrzekł, czując się być nieodwołalnie przekonanym.
Usłyszawszy to Berta, wydała słaby okrzyk radości.
— Błagam cię Berto moja ukochana, mówił Edmund dalej, abyś się ulitowała nad moim szaleństwem, jakie będę opłakiwał przez całe me życie i przebaczyła boleść jaką ci sprawiłem mojem zaślepieniem.
Dziewczę podało mu obie ręce, szepcąc z cicha:
— Przebaczam panu, przebaczam z całej duszy panie Edmundzie.
Ireneusz milczał przez wzgląd na wzruszenie obojga młodych, które i jemu się udzieliło, aż wreszcie:
— Teraz, rzekł, skoro już wszystko zagładzone, wszystko!... nawet wspomnienie owego nieporozumienia, pozwól pan iż cię poproszę o rzecz pewną. Do chwili niedalekiej już być może, gdy sam przyjdę do pana, ażeby mu wyjawić tajemnicę którą jeszcze ukrywać musimy, proszę ażebyś pan nie widywał się wcale z panną Monestier. Czy mi pan to przyrzekasz?
— Nie widywać jej? — zawołał Edmund. Więc pan narzucasz mi rozłączenie... a to rozłączenie zabija mnie!