— Z drugim kolegą, nazwiskiem Terremonde, który wraz z nim wymknął się z więzienia. Czy znasz tego Dubiefa?
— Znam, panie naczelniku. Byłem w sali sądowej podczas sprawy i jego fizjonomja została mi w pamięci.
— Skoro tak, polecam ci odszukanie tych dwóch łotrów. Pokładam ufność w twym węchu i bystrym wzroku.
Oczy Théfera dziwnym światłem zabłysły, widocznie przez głowę przeleciała mu myśl jakaś.
— Dobrze, panie naczelniku, odpowiedział. Dziś jeszcze udam się na poszukiwanie. Czy mam ich zaraz przyaresztować?
— To zależy od okoliczności. Jeżeli trafisz na trop i pewien będziesz że go nie zgubisz, to lepiej byłoby śledzić tych hultajów przez dni kilka. Być może że jest ich cała banda? Trzebaby się przekonać i zarządzić na wszystkich obławę.
— Połów w rzeczy samej byłby obfity.
— Zrób jak będzie można najlepiej. Zostawiam ci zupełną wolność wyboru.
— Bez rozkazu aresztowania?
— Uczyń jak zwykle czynisz w takim razie.
Zwyczajem Théfera jak wiemy, było wpisywać nazwiska w rozkazy aresztowania wydane „in blanco“ i podpisywać je zawczasu, chowając w pugilares.
Wyszedłszy od naczelnika, poszedł do restauracyi na plac Delfina, gdzie zwykle jadał będąc w tej stronie miasta.
Zasiadłszy przy stoliku, mówił sobie:
— Dubief i Terremonde, to łotry najgorszego gatunku. Jeżeli wpadną mi w ręce, to nie będę potrzebował łamać sobie głowy nad znalezieniem dwóch ludzi jacy mi są niezbędnemi. Chodzi tylko o to, aby ich odnaleść? Jeżeli bywają w dzielnicy św. Antoniego, rzecz pójdzie łatwo. Jestem
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/690
Ta strona została skorygowana.