Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/698

Ta strona została przepisana.

— Ale myśmy jeszcze nie jedli obiadu, ozwał się Terremonde.
— A więc niech podadzą omlet ze słoninę, we trzech go zjemy.
Terremonde zaczął się uspakajać. Niepewny uśmiech zawitał na jego usta.
— Lubię szczerych ludzi, rzekł Dubief, mówmy więc otwarcie. Wszak pan należysz do policyi bezpieczeństwa?
— Coś nakształt tego.
— Przyłapałeś nas pan. A że niezapakowałeś zaraz do aresztu, widoczna że nas potrzebujesz.
— Być może...
— Chcesz pan zapewne dowiedzieć się od nas czegoś? Szukanie kogoś, kogo my znamy...
— Nie!
— O cóż więc chodzi?
— Powiem wam gdy podadzą omlet.
Służący przyniósł zamówioną potrawę i wino. Théfer częstował swoich gości i nalał sobie szklankę.
— Nie wiele można zarobić, zaczął, wyrabiając sztuki jednofrankowe z ołowiu, wiecie o tem dobrze. Gdybym was nawet wypuścił na wolność, zostalibyście lada chwilę przyaresztowani, bo wiadomo że znajdujecie się w Paryżu, i policja ma na was oko zwrócone. Nowy wyrok, to ciężkie dla was dożywotnie roboty.
Terremonde drgnął nagle.
— Wiem o tem, odrzekł Dubief. Cóż dalej?
— Co dalej? powtórzył policjant. Czy chcecie być wolni i zarobić dziesięć tysięcy franków?
— Pytasz pan czy chcemy? wykrzyknął Terremonde. Dziesięć tysięcy franków to moje marzenie!...
— Dasz je nam pan? zapytał Dubief.
— Dam.