— A więc to czego pan w zamian zażądasz, warte co najmniej dwadzieścia tysięcy.
— Dam wam wreszcie dwadzieścia tysięcy, ale to już ostatnie me słowo, i nie zapłacę fałszywemi pieniędzmi.
— Wiemy o tem; rzekł Terremonde.
— Przyjmujemy!... dodał Dubief. Cóż robić trzeba?
— Wiele rzeczy.
— To znaczy iż gra będzie niebezpieczna?
— Być może...
— Co począć?... spróbujemy. A w jaki sposób pan nam zapłacisz?
— Dam naprzód pięć tysięcy franków. Reszta natychmiast po ukończeniu.
— A koszta?
— Ja sam ponoszę.
— Więc zgoda... Daj pan pięć tysięcy franków.
— Nie tutaj... Mogłoby to wzbudzić podejrzenie, że daję wam pieniądze choć przed tem nie znaliśmy się wcale. W kawiarni dam wam ten zadatek. A gdzie mieszkacie?
Dubief przebiegle się uśmiechnął.
— Powiem, odpowiedział, gdy dostaniemy pieniądze.
— Niedowierzasz mi zatem?
— Uchowaj Boże! — ale lubię mieć interesa w porządku.
— Powiedz mi, zaczął Théfer, czy potrafiłbyś powozić parą dobrych koni w pojeździe?
— Jak stangret z powołania, odparł Dubief.
— Czy znasz Bagnolet?
— Tę kopalnią gipsu? Ze słyszenia, ale niebyłem tam nigdy.
Wybiła jedenasta godzina.
Agent policyi bezpieczeństwa zapłacił rachunek.
Trzej owi hultaje wyszli z winiarni pod „Trzema bu-
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/699
Ta strona została skorygowana.