Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/7

Ta strona została przepisana.



I.

Godzinę dziesiątą wieczorem wydzwoniły wieżowe zegary Paryża.
Po dniu pogodnym, nastąpiła wspaniała noc Wrześniowa. Na horyzoncie, po za wzgórzami Belleville, wypłynął księżyc w pełni, błyszczy jak puklerz srebrzysty. Białawe jego światło łączyło się z promieniami gwiazd bez liczby rozsianych na ciemno granatowem tle nieba.
W lekkim pół mroku tej nocy przejrzystej, dostrzedz było można na pochyłości wzgórz, otaczających fortyfikacje, leżącego na trawie mężczyznę.
Z głową na rękach wspartą, nasłuchiwał pilnie utkwiwszy wzrok nieruchomie w niknącą drożynę w oddeleleniu śród kasztanowej alei, okalającej fortyfikacje, między północną koleją żelazną a gościńcem Saint-Dénis.
Ów nocny czatownik mógł mieć około lat sześćdziesięciu.
Siwe, krótko przy skórze przycięte włosy okrywały mu czaszkę. Gęsta szpakowata, niedbale utrzymana broda spadała ku piersiom, nadając jakiś wyraz ponury jego pomarszczonej twarzy, wśród której pod obwisłemi powiekami świeciło dwoje oczu, iskrzących jak u kota.
Ubrany w płócienną błękitną bluzę, ujętą pasem skurzanym, miał na wierzchu stary surdut nieokreślonego koloru.
Na trawie obok niego leżał słomiany kapelusz.