Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/70

Ta strona została przepisana.
XIII.

Podczas gdy Moulin szedł w stronę pogrzebowego biura, dla odszukania potrzebnych sobie wskazówek, przed toż właśnie biuro zajechała czarna kareta z herbem na drzwiczkach i książęcą po nad nim koroną, u której zaprząg wart był co najmniej dwadzieścia tysięcy franków.
Wysiadłszy z tej karety mężczyzna piędziesięcioletni wszedł prosto do biurowego przedsionka.
Wszystko w osobistości tej oznamiało arystokratę.
Regularne jego rysy twarzy, nosiły owe patrycjuszowskie to znamię, które za pierwszem spojrzeniem daje poznać człowieka wyższego rodu, pomimo całej jednak regularności oblicza i powierzchownej dystynkcji, nie była to postać sympatyczna. Nos duży, zakrzywiony, przypominał dziób drapieżnego ptaka, oczy błękitno szare patrzyły martwo, bez blasku. Obnażona czaszka błyszczała jak kość słoniowa, a rzadkie resztki pozostałych siwych włosów, tworzyły rodzaj korony po nad czołem pooranem zmarszczkami.
Na jego ustach błąkał się bezustannie uśmiech sarkastyczny, a sine obwódki na powiekach i pod oczami świadczyły że ten człowiek wycierpiał wiele — lub też używał nad miarę rozkoszy różnego rodzaju.
Wszedłszy do biura, skłonił się lekko urzędnikowi, wychodzącemu na jego spotkanie.
— Przybywam, zaczął, w celu uregulowania rachunków za roboty, jakie wykonać poleciłem na rodzinnym mym grobie.
— Z kimże mam honor mówić? — pytał urzędnik.
— Jestem książę Jerzy de la Tour-Vandieu. Te roboty mówił dalej, — rozpoczętemi zostały zaraz po pogrzebie mej żony. Czy są już ukończone?
— Tak, mości książę.