aż upuścił z ręki papierosa a potem stanął osłupiały z otwartemi ustami.
Pasażer stojąc koło dorożki, rozmawiał z dorożkarzem.
— Do kroć piorunów!... szepnął Jan Czwartek, ja się nie mylę! Ten jegomość pomimo siwych włosów podobny jest jak dwie krople wody do owego pana z mostu do Neuilly. Jeżeli to nie złudzenie, to można powiedzieć że prawdziwie mam szczęście!...
Ów człowiek wysiadłszy, poszedł Berlińską ulicą. Jan Czwartek szedł za nim w pewnej odległości.
Niebo chwilowo rozjaśnione, nagle się zachmurzyło, zaczął deszcz padać drobny i zimny.
Nieznajomy szedł ciągle. Przybywszy przed pałacyk pani Dick-Thorn zatrzymał się.
— Idzie do angielki! szepnął Jan Czwartek przystanąwszy także. A zatem jeżeli to rzeczywiście „on“ to musi być „i ona.“ Mam ich nakoniec!... Ach! gdybym mógł zawiadomić Ireneusza, mógłby się gdzie w kącie przyczaić i usłyszeć ciekawe rzeczy!
Nowo przybyły zadzwonił do drzwi pałacyku. Drzwi otworzono, wszedł.
— Czego pan sobie życzy? zapytał lokaj.
— Chcę się widzieć z panią Dick-Thorn.
— Pani przyjmuje dziś wieczorem, teraz widzieć się z nią niemożna.
— Ja jednak potrzebuję z nią pomówić.
— Otrzymałem rozkaz wyraźny niewpuszczania nikogo.
— Rozumiem to dobrze, ale ten rozkaz nie może ci przeszkodzić otrzymawszy ten papierek stu frankowy, w zaniesieniu mojego biletu do pani.
Służący ukłonił się, wziąwszy pieniądze i bilet.
— Uczynię co pan każę, odrzekł, ale obawiam się że to będzie napróżno. Pani jest bardzo zajęta i niechce widzieć nikogo.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/722
Ta strona została skorygowana.