Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/724

Ta strona została przepisana.

Ów gość był niezawodnie panem tajemnicy nieznanej jak sądziła nikomu. Kto więc jest ów człowiek narzucający się jej w ten sposób i wdzierający się gwałtem do domu za pomocą tajemniczego hasła któremu musiała być posłuszną.
Klaudja podniosła się i z udaną jak mogła najlepiej obojętnością:
— Wprowadź tego pana Bérard do małego salonu, wyrzekła, ja tam przyjdę za chwilę.
Służący wyszedł zadowolony że nie otrzymał połajania a bardziej jeszcze zdziwiony wpływem jaki na jego panią wywołało słowo: „Brunoy.“
Oliwja słuchała całej tej rozmowy.
— Matko, wyrzekła po wyjściu służącego, czy się domyślasz kto jest ów gość, który tak gorąco pragnie się widzieć?
— Niezupełnie... lecz sądzę że pewnie zażąda zaproszenia na dzisiejszą zabawę, powołując się na rekomendację pewnej osoby jaką znałam kiedyś. Z resztą, dowiem się zaraz o co chodzi. Zaczekaj tu na mnie me dziecię.
Służący wprowadził pana de la Tour-Vandieu do małego gabinetu Klaudyi, tego samego w którym widzieliśmy ukrywającego się Jana Czwartku na początku opowiadania.
W chwili mającego nastąpić ujrzenia dawnej swojej kochanki, której nie widział od lat tylu, Jerzy doświadczał gwałtownego wzruszenia.
Spotkanie będzie burzliwe, niewątpił o tem, i chociaż zdecydowany na pozwolenie zwyciężenia siebie, przerażał się na myśl o rozmiarach do jakich walka dojść mogła.
Przywoławszy w pomoc całą odwagę i pokrywając obojętnością wewnętrzny niepokój, oczekiwał z oczyma wlepionemi w portret Klaudyi, zawieszony naprzeciw portretu zmarłego Dick-Thorn.
Siedział obrócony plecami do drzwi uchylonych.