Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/725

Ta strona została przepisana.

Upłynęło tak kilka minut, gdy odgłos lekkich kroków i szelest jedwabnej sukni dobiegły uszu jego.
Nieporuszając się z miejsca, siedział zatopiony w przyglądaniu się portretów.
Drzwi otworzyły się i zamknęły. Książę zbladł.
Weszła Klaudja. Postąpiła kilka kroków ku gościowi, którego twarzy widzieć niemogła, zapytując:
— Czy to pan tak nalegałeś ażeby zostać przyjętym?
Jerzy usłyszawszy ów głos tak dobrze sobie znany, odzyskał siłę panowania nad sobą i odwrócił się nagle.
Pani Dick-Thorn poznała go za pierwszym rzutem oka.
Na tak niespodziewane zjawisko, dreszcz wstrząsnął nią od stóp do głowy.
— A więc to pan jesteś? wyjąknęła, powinnam się była tego domyśleć!...
— Tak, to ja... pani! — odrzekł Jerzy wstając z ukłonem.
— Ale co znaczy to przybrane nazwisko pod którym kazałeś się pan zameldować?
— Rzecz najprostsza w świecie! — Wszak otrzymałem uprzejme zaproszenie od pani na dzisiejszą zabawę? Rachując na moją obecność dziś wieczorem, niebyłabyś może zechciała przyjąć mnie rano. Mnie zaś szło o to ażeby się z panią zobaczyć bezzwłocznie i nawet ażeby cię zadziwić!...
— Zadziwić... mnie? powtórzyła Klaudja. W jakim celu?
— W tym celu, ażeby ci oszczędzić bezużytecznych zabiegów i kłamstw kompromitujących. Znajdujemy się razem porozmawiajmy więc jako dawni przyjaciele, jeżeli pani zechcesz. A teraz proszę, powiedz mi pani co masz powiedzieć o małżeństwie mojego przybranego syna? Słucham cię z wielką ciekawością.
I usiadł na fotelu z miną spokojną zaciekawionego człowieka.