Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/726

Ta strona została przepisana.

Pani Dick-Thorn nie ochłonąwszy jeszcze z pierwszego wrażenia, usunęła się na krześle patrząc zdumiona na dawnego swego kochanka.
Dla każdego innego, ale nie dla niej, Jerzy zmienionym był do niepoznania, do tego stopnia upłynione lata wycisnęły piętno na tej twarzy pooranej zmarszczkami, na tej wyłysiałej głowie i na tych oczach przygasłych.
Pomimo jednak tej zgrzybiałości przedwczesnej, książę albowiem nie miał jeszcze lat sześćdziesięciu, postawa jego zdradzała wielkiego pana i jego twarz wyniszczona nosiła toż samo piętno.
Jerzy de la Tour-Vandieu, niepodobnym był do onego niegdyś obdłużonego margrabiego żyjącego własnym przemysłem i oszukaństwem, ale dla Klaudyi Varni był to zawsze tenże sam człowiek.
— A zatem Jerzy... wyszepnęła, niemasz mi nic więcej do powiedzenia? po tylu latach rozstania...
— Rozstanie nasze nastąpiło za zezwoleniem i ugodą stron obu, odrzekł. Nie myślałem już o tobie, co szczerość wyznać mi nakazuje; sądzę że i ty ze swej strony zarówno o mnie zapomniałaś.
— Może się pan mylisz...
— Jakto? mój obraz był przytomnym twojej pamięci nawet podczas upojeń szczęśliwych dni małżeństwa, bo przecież byłaś zamężną? To nie bardzo pochlebne wyznanie dla tego biednego Dick-Thorna!
— Moje wspomnienia nie miały nic wspólnego z miłością! — przerwała głucho Klaudja.
— Tem gorzej! Lepiej było zapomnieć o błędach młodości do których pani robisz aluzję.
— Ja niezapominam nic... nigdy!
— Źle pani robisz! Zbyt dobra pamięć bywa niekiedy rzeczą niedogodną!...
— Tak pan sądzisz?