Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Słuchając tego, książę Jerzy bladł i czerwienił się na przemiany. Nazwisko Pawła Leroyer widocznie wywierało na nim głębokie wrażenie, czego na szczęście nikt nie zauważył.
— Kto jest ów nowo przybyły? — zapytywał siebie, patrząc z przestrachem na Ireneusza.
— Pozwól pan zapytać jeszcze o parę szczegółów, mówił mechanik do sekretarza, i nie sądź, iż trudnić się ciebie ośmielam dla zaspokojenia prostej ciekawości...
— Jestem na pańskie rozkazy.
— Czyim kosztem jest porządkowany grób Pawła Leroyer?
— Niewiem tego. Szczegóły utrzymywania w porządku tej mogiły dotyczą właścicieli gruntu. Do nas to nie należy.
— Wiadomo jednak panu być może, czy rodzina skazanego przychodzi odwiedzać ten grób?
— I tego niewiem.
— Daremnie byłoby przeto zapytywać czy nie jest panu wiadomem miejsce zamieszkania tej rodziny?
— Nic niewiem w tym względzie, stróże jednak cmentarni, pełniący bezprzestanny nadzór, objaśnią pana lepiej odemnie.
— Zwrócę się do nich, — rzekł Moulin, a pana przepraszam i dziękuję.
Tu wyszedł i po raz drugi zagłębił się w cieniste aleje miasta umarłych.
Książę de la Tou-Vandieu wstał z krzesła, miotany gorączkową trwogą, jaką napróżno ukryć usiłował.
— Mamże tu długo jeszcze wyczekiwać? zapytał szorstko urzędnika.
— Dziesięć minut, najwyżej.
— Pójdę tymczasowo obejrzeć roboty dokonane przy grobowcu.
— Skoro książę powróci, kwity będą gotowe.