Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/731

Ta strona została przepisana.

— A córka twoja?... Wszakże masz córkę? dokończył książę.
A zatem jeśli niemogę zemścić się bez obrzucenia błotem nazwiska mej córki, kto inny za moją radą, zostawiwszy mnie na uboczu, będzie mógł zażądać naprawienia tej strasznej pomyłki sądów.
Może rodzina Pawła Leroyer? zapytał Jerzy z szyderstwem. Niema jej... ona już nic istnieje!.... Jeśli ta jest broń, jakiej przeciw mnie użyć zamierzasz, to plan twój na nic się nie zda moja kochana.
Klaudja spojrzała na księcia z osłupieniem.
— Czy on prawdę mówi? zapytywała się sama siebie.
Jerzy uważał bacznie na wyraz twarzy pani Dick-Thorn. Spostrzegłszy odbijające się na niej nieudane zdziwienie, mówił dalej:
— Chciej to zrozumieć że jesteś bezwładną, ale pomimo to, dam ci chętnie o co poprosisz, chociaż pogróżkom oparłbym się stanowczo. Lękasz się niedostatku, to rzecz naturalna, bo przepych jaki cię otacza, jest udaniem obliczonym na zamydlenie oczu. Rozrzucasz resztki pieniędzy by ściągnąć motyle do tego pięknego kwiatka nazwanego Oliwją Dick-Thorn. Chcesz dla swojej córki bogatego męża. I to nie ganię, postępujesz jak dobra matka; ale ten mąż może się nie zjawić tak zaraz na zawołanie. Trzeba mieć możność oczekiwania i nieprzestawać olśniewać świata. Dostarczą ci środków ku temu i pozostaniemy dobremi przyjaciółmi.
— Powiedziałam już że połowę twego majątku, odparła Klaudja.
— Jesteś szaloną!... jak widzę; zawołał Jerzy, me będę dłużej prowadził rozmowy nie mającej żadnego celu. Zegnam cię! — Tu powstał.
— Niech wasza książęca mość raczy pozostać; zawołała nakazujące Klaudja. Nie jestem szaloną, i zrozumiesz